To problem, wbrew pozorom, poważny
Mogą być kobiety wspólnie z mężczyznami w wojsku – na odpowiednich dla siebie stanowiskach i funkcjach. Ale to są dorośli ludzie, realizujący swoje „dorosłe” już zadania, wynikające z roli Armii w państwie. W roku 1920 był batalion kobiecy pod Warszawą – panie nie tylko żołnierzy karmiły i opatrywały. Panie, na równi z żołnierzami, walczyły z karabinem w ręku! Ale to był rok 1920!
Cel harcerstwa, pomimo pozorów podobieństwa, jest inny. Jego realizacja nie polega na wykonywaniu zadań Armii. Jest nim natomiast wychowanie człowieka: a więc mężczyzny albo kobiety. Powtórzmy to sobie jeszcze raz: CZŁOWIEKA, czyli albo MEŻCZYZNY, albo KOBIETY – tertium non datur (wbrew bełkotom współczesnych progresistów).
Nie da się natomiast wychować-uformować ani chłopca-mężczyzny, ani dziewczynki-kobiety w chłopięco-dziewczęcej gromadce rozbawionych dzieciaków. W gromadce takiej można wypoczywać, można się kolegować i wspólnie bawić, ale nie da się jednak uformować człowieka do jego dojrzałych życiowych ról – nie da się chociażby dlatego, że w takiej gromadce brakuje wzorców.

Zdjęcia z blogów: www.mamanawypasie.pl; ttps//:tamaryszek.wordpress.com
Koedukacja w społecznej edukacji – to wynalazek ostatnich dziesięcioleci, to ewidentnie jedno ze źródeł pacyfizmu w edukacji młodych i jeden z owoców tego pacyfizmu, lansowanego nachalnie w kręgach liberalnych. Jest więc to doktryna dokładnie sprzeczna ze społeczną i narodową misją harcerstwa, jako ruchu wychowania człowieka dla społeczeństwa: dla narodu i państwa.

Spójrz krytycznie na to zaczerpnięte z Internetu zdjęcie:
Koedukacja nie uczy wzajemnego szacunku i „równości płci”, a jedynie zaciera naturalne różnice, niszcząc wzajemną atrakcyjność lub do niej nie dopuszczając. Wrzucając wszystkich do „jednego worka” nie pozwala, by chłopiec stawał się „rycerzem”, który ma swoją „damę”, a dziewczynka czuła się „damą” – wybranką swojego „rycerza”.
To z powodu koedukacji straciło sens dawne powiedzenie „Za mundurem panny sznurem”. Cóż ci młodzieńcy mają swoim damom do zaproponowania, a te damy – swoim rycerzom. Przecież oni wszyscy są tacy sami. Jak by to powiedzieli Niemcy: „zgleichschaltowani”! Zwróć uwagę: pomimo uśmieszków – wszyscy na tym zdjęciu są smutni – jacyś drętwi i „bez życia”, jakby im kazano spleść ten „łańcuch ramion młodych”, co to ma starczyć „za sto milionów twierdz”!
RAZEM czy OSOBNO
czyli jeszcze o koedukacji lub jej braku w harcerstwie
Kiedy po r. 1910 pod patronatem Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” powstawały pierwsze na ziemiach polskich drużyny skautowe, drużyny chłopców i drużyny dziewcząt zakładano pod wspólną komendą. Był to jednak czas, że jedynie ludowe szkoły powszechne dla dzieci były koedukacyjne, ale w tych szkołach nie było drużyn skautowych. Do drużyn skautowych wstępowali głównie uczniowie ówczesnych 8-klasowych męskich gimnazjów. Dziewczęta miały swoje odrębne szkoły, a więc wkrótce – siłą rzeczy – odrębne również drużyny skautowe, a następnie odrębną Organizację Harcerek w ramach Związku Harcerstwa Polskiego.
Ta odrębność edukacji dziewcząt i chłopców miała swoje uzasadnienie. Chodziło o wychowanie chłopca-mężczyzny i dziewczynki-kobiety. Tę odrębność formacji należy bezwzględnie utrzymać i obecnie. Nie tylko dla dochowania wierności tradycji, ale również dla przeciwstawienia się współczesnym trendom lansującym, wbrew naturze człowieka, absurdalne koncepcje wychowawcze, naturze tej przeciwne i ją wręcz wypaczające, z niepowetowaną szkodą dla młodych ludzi.
Ktoś może nam zarzucić, że to postawa już anachroniczna (niezgodna z duchem współczesności), że nawet w wojsku kobiety służą już we wszystkich chyba specjalnościach razem z mężczyznami. Owszem. Tylko po co? Dla zaspokojenia swoich ambicji? Dla mody? Poza tym, są to osoby już dorosłe, uformowane i odpowiadające za siebie.
Chłopiec, w pewnym wieku, gdy do tego dorośnie, może, a nawet powinien mieć swoją sympatię, koleżankę, przyjaciółkę. Ale harcerstwo nie jest po to, by takie pary kojarzyć. Koedukacyjny powinien być zespół taneczny lub amatorski teatr, może być koło turystyczne. Od czasów prehistorycznych: od czasu gdy nasi pra, pra, pradziadowie biegali z oszczepem na mamuty, a czasem z maczugą szli bronić swych szałasów lub jaskiń przed innymi jaskiniowcami, dorastający chłopcy i młodzi mężczyźni potrzebowali zarówno swojego męskiego towarzystwa (w którym kształtowali się właśnie jako mężczyźni – łowcy, wojownicy, obrońcy swych kobiet i dzieci), jak i towarzystwa kobiety – ale to miała być zawsze ich osobista relacja: efekt osobistego wyboru i wzajemnego doboru, a nie „reżyserii” jakichś ideologicznie nawiedzonych rewolucyjnych „edukatorów”, wyrastających z oparów absurdalnej kulturowej rewolucji roku 1968.
Nie kłóci się z harcerskim stylem pracy wspólne ognisko lub wspólny świąteczny „opłatek”, albo impreza dla środowiska (parafii, szkoły itp.) pod warunkiem,
- że program takiej imprezy będzie dopracowany;
- że zastępy będą w tej imprezie miały swoje role – nawet przygotowane wspólnie: zastęp chłopców
z zastępem dziewcząt (np. jakąś inscenizację); - swój zakres odpowiedzialności.
Takie wspólne działania, to nie będzie ani koedukacja, ani kryptokoedukacja tylko
współpraca
ważna i potrzebna
we wspólnym harcerskim ruchu!
Harcerstwo, jeśli chce być harcerstwem, musi być ruchem osobistej formacji – odrębnym dla chłopców i odrębnym dla dziewcząt, a przynajmniej działającym w odrębnych drużynach według nieco odrębnych programów i wizji.
Uwaga historyczna:
O „szczepach” jako formie deformacji harcerstwa
Odrębne Organizacje Harcerzy i Harcerek zlikwidowano w ZHP w roku 1949. Potem na 7 lat zlikwidowano w ogóle Związek Harcerstwa Polskiego, tworząc organizację pionierską (na wzór sowiecki), którą – dla zmylenia społeczeństwa – nazwano Organizacją Harcerską Związku Młodzieży Polskiej, potem na kilka miesięcy Organizacją Harcerską Polski Ludowej.
W grudniu 1956 r. na fali tzw. „odwilży” komuniści, pod presją oczekiwań Polaków, swojej Organizacji pionierskiej, nazwanej jedynie „harcerską”, nadali skradzioną nazwę „Związek Harcerstwa Polskiego”, zmuszając grono dawnych instruktorów na czele
z Aleksandrem Kamińskim do zaakceptowania tego bezprawia. Dh. Kamiński chciał wynegocjować z komunistami sposób umożliwienia polskiej młodzieży przeżycia własnej harcerskiej przygody. Częściowo mu się to udało, za cenę poważnych kompromisów,
a więc w efekcie ustępstw. W tym tzw. „ZHP” przywrócono na krótko do służby niektórych dawnych instruktorów harcerskich. Potem się ich pozbyto – niekiedy brutalnie. By zmylić rodziców i samych harcerzy pozwolono im używać tradycyjnych mundurów harcerskich
z lilijką i krzyżem harcerskim. Tekst Prawa Harcerskiego i Przyrzeczenia zmieniono oczywiście na komunistyczny.
Komunistyczne władze tego „niby-ZHP” robiły wszystko, by niszczyć harcerską tradycję i nie dopuścić do jej odrodzenia. Jednym z tych działań było utrzymanie wspólnej koedukacyjnej organizacji na poziomie hufców, chorągwi i całego „ZHP”. Drużyny, dzięki sile oddolnie kultywowanej tradycji, przez kilka lat utrzymały swoją odrębną działalność. Wówczas, głównie w latach 70-tych, organizację podporządkowano szkołom, w których powołano tzw. „szczepy” – wspólne dla drużyn męskich i żeńskich. Były one kierowane najczęściej przez delegowanych partyjnych nauczycieli. Wkrótce w ramach „szczepów” zaczęto lansować koedukacyjne drużyny, a następnie nawet zastępy – po to m.in. by ostatecznie zerwać z tradycją.
Nie wiadomo dlaczego, pomimo deklarowanej od 1989 r. odnowy ruchu harcerskiego, ten komunistyczny „nowotwór”, jakim są „szczepy” utrzymał się nie tylko w ZHP, ale i w pozostałych organizacjach i środowiskach harcerskich – nawet tych uważających się za tradycyjne.
Niby osobno, a jednak razem czyli o kryptokoedukacji
Organizacją, która zadeklarowała i statutowo zagwarantowała odrębną pracę nurtu chłopięcego (męskiego) i dziewczęcego (żeńskiego) jest Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej. I wszystko wydawałoby się piękne: odrębne Główne Kwatery Harcerzy i Harcerek, odrębne komendy chorągwi i hufców, odrębne drużyny. Wszystko tak, jak być powinno. Wydawałoby się! Ale…
…ale życie ma swoje prawa. Jeśli nikt nie przekonał młodych drużynowych (po „naszemu” to dowódców drużyn) do walorów odrębnej pracy, to każda okazja, by zadeklarowaną odrębność obejść jest dobra. A to, że dziewczętom trzeba pomóc drewno rąbać; a to, że chłopcy nie mają dorosłego opiekuna, a w zaprzyjaźnionej drużynie dziewcząt jest dorosła druhna – wiec może zawieźć chłopców na biwak; a to, że rodzice chcą, by rodzeństwo pojechało razem (no, prawie razem); a to, że …
…że po prostu chcą być razem. Kto? Najmniej sami harcerze. Natomiast nieco starsi zastępowi (po „naszemu” to dowódcy zastępów), a zwłaszcza drużynowi (dowódcy drużyn).
Odwiedziłem ostatnio kilka obozów znanych mi środowisk (gdy piszę „środowisko”, to tak jakbym pisał „szczep” – tylko taki nieformalny) i ostatnio przyjąłem w gościnę kilka takich „środowisk”. I co?
Wiem dlaczego uważam koedukację za szkodliwą w harcerskiej robocie!
Nie! Nic złego się nie działo. Gdy chłopcy, pod opieką pewnej druhny (tej dorosłej!), przyjechali do mojej szkoły kilka godzin przed dziewczętami, zachowywali się tak jak chłopcy: dokazywali, trochę rozrabiali, zainteresowali się zaproponowanymi im elementami harcowego wyszkolenia (druhna – niekoniecznie, wręcz w ogóle!). Gdy jednak przyjechały druhny – młodsi chłopcy i młodsze dziewczęta zostali nagle sami: odrębnie, ale sami. A „kadra” (w tym ta męska „zbyt młoda”, by samodzielnie przyjechać z chłopcami) nagle odnalazła wspólne ważne problemy do niecierpiącego zwłoki wspólnego męsko-żeńskiego rozstrzygnięcia. Druhna drużynowa z druhem drużynowym, druhna zastępowa z druhem zastępowym, inny druh zastępowy z inną druhną zastępową… Na pewno mieli coś bardzo ważnego do obgadania. A harcerze i harcerki… sobie. Niby odrębnie, ale sobie i – co gorsze – bez swoich przełożonych.
Poprosili mnie (drużynowa i drużynowy), bym ich podopiecznych (to znaczy harcerki i harcerzy) oprowadził po okolicy. Poszliśmy w teren. W marszu chłopcy szli sobie (gromadką) i dziewczęta sobie (gromadką), ja na czele – coś tam gadałem do zatrzymywanego w ważnych miejscach towarzystwa; a z tyłu druhna drużynowa z druhem drużynowym, druhna zastępowa z druhem zastępowym…
…a „dzieci” sobie.
Taką właśnie sytuację nazywam „kryptokoedukacją”. Trudno to nawet nazwać koedukacją, bo przecież „dzieci” sobie, niby odrębnie, ale….
Bez przesady! Bądźmy rozsądni!
Oczywiście:
Nie kłóci się z harcerskimi zasadami bliska współpraca drużyn chłopców i dziewcząt. Nie kłóci się z harcerskim stylem pracy, gdy dwie drużyny, chłopców i dziewcząt, przejdą swoimi trasami do wspólnego celu – miejsca ogniska – wspólnego spotkania i spotkania z kimś ciekawym, a dla harcerzy ważnym.
Nie kłóci się pod warunkiem,
- że zastępy będą wędrowały jako zastępy;
- że dowódcy zastępów będą na trasie przy swoich zastępach, a nie w jakiejś odrębnej „kadrowej” grupie „uprzywilejowanych”;
- że dowódca drużyny ze swoimi przybocznymi będzie troszczył się o swoją drużynę, a nie o podtrzymywanie towarzyskich więzi z druhną drużynową, a młodzi…
… jakoś sobie poradzą!
Nie kłóci się z harcerskim stylem pracy wspólne ognisko lub wspólny świąteczny „opłatek”, albo impreza dla środowiska (parafii, szkoły itp.) pod warunkiem,
- że program takiej imprezy będzie dopracowany;
- że zastępy będą w tej imprezie miały swoje role – nawet przygotowane wspólnie: zastęp chłopców z zastępem dziewcząt (np. jakąś inscenizację);
- że każda z drużyn i każdy zastęp będzie mieć swój zakres odpowiedzialności.
Takie wspólne działania, to nie będzie ani koedukacja, ani kryptokoedukacja tylko
współpraca
ważna i potrzebna
we wspólnym harcerskim ruchu!
Á propos:
Czy rozszyfrowałeś pojęcie „kryptokoedukacja” ?
A słowa „à propos”?
Uwaga: różni, niekoniecznie dostatecznie wyedukawani ludzie (czasem ważni) wymawiają to wyrażenie „apropos”, a powinni wymawiać „a propo”, z akcentem na ostatnie „o”.