Turystyczna Drużyna Środowiskowa

Turystyczna Drużyna Środowiskowa to dla HKK „prehistoria prehistorii”

Drużyna Środowiskowa
(im. Andrzeja Małkowskiego)
1967-72

WYJAŚNIENIE 1.: Drużyna środowiskowa, czyli pozaszkolna, działająca w jakimś innym środowisku (np. na osiedlu) – wówczas to było bardzo rzadkie rozwiązanie. Ta drużyna działała formalnie przy komendzie hufca, a praktycznie – sobie w lesie!

WYJAŚNIENIE 2.: Patron drużyny podany w nawiasie. Imię patrona drużyny znali tylko jej członkowie. Drużyna była formalnie zarejestrowana w Komendzie Hufca ZHP Lublin-Miasto. Wówczas nie było szans na formalne uznanie Andrzeja Małkowskiego za patrona drużyny. Mógłby nim być Lenin, Nowotko, Janek Krasicki (zwyrodnialec i krwawy agend komunistyczny – prezentowany jako wzór dla młodzieży) lub dowolny inny komunista – ale nie Andrzej Małkowski. W drużynie chłopcy wiedzieli kim był i czym się zasłużył dla harcerstwa Andrzej Małkowski, ale o tym że jest uznany za jej patrona musieli milczeć – to była ich pierwsza szkoła konspiracji.

Na pierwszym samodzielnie popro-wadzonym obozie w Ciechankach Łańcuchowskich (r. 1968)

We wrześniu 1968 r. do działajacej juz od roku drużyny im A. Małkowskiego wstąpiło kilkunastu uczniów Szkoły Podstawowej nr 29 na lubelskim LSM (Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej). Jedna z ich specjalnosci stała sie modna wówczas „Młodzieżowa Służba Ruchu” (stad ich białe pasy i białe koalicyjki na mundurach).

Przy ognisku na trasie jednego z licznych rajdów turystycznych.

Gdzieś na postoju harcerze postano-wili ogolić własnego wodza (zdrajcy i szubrawcy!).

Znowu na trasie: to ostatecznie była przecież drużyna turystyczna.

Na pasku mapnika widoczna kolekcja oznak turystyki kwalifikowanej PTTK.

Kolejna scena rajdowa – pewnie gdzieś nas Wieprzem?

„Indianin” czy „partyzant” na chwilę przed atakiem

Oj, będzie się działo!

Te mundury tylko wydają się białe w świetle lampy błyskowej.

W lipcu 1969 r. drużyna wyruszyła na swój obóz w Puszczy Solskiej nad Tanwią… jak się później okazało na miejscu bazy partyzanckiej z czasu II wojny światowej – tzw. „Kalkuty” (na zdjęciu „wartownia pomiędzy pniami starej sosny)

Gdy komendant obozu musiał słuzbowo wyjechać na kilka dni, na obozie zastąpiła go mama – to dzięki niej poznał i zafascynował się harcerstwem.

Powrót z boiska w pobliskiej Hucie Różanieckiej z meczu z miejscowymi chłopcami.

ś.p. „Miecirup”, czyli Mietek Rup – gdy pewnej nocy na ulicy w Rabce milic-jant zapytał Mietka o imię i nazwisko ten odpowiedział: „Pisz pan Miecio Rup”, a milicjat zapisał „Piszpan Mieciorup” – i tak został „Mieciorupem”.

Drużyna wiele mu zawdzięczała – był stale „pierwszym po wodzu”.

W sierpniu drużyna wybrała się na obóz wędrowny w Beskid Sadecki i Pieniny. Na zdjęciu w środku ś.p. Edek Walewander – późniejszy ksiądz i profesor KUL.

Krzysztof – zapalony płetwonurek, cierpiał, gdy musiał z drużyną chodzić po górach.
Gdzieś na pienińskim szlaku wpadł na pomysł, by wszystkie góry splanto-wać, zaasfaltować, pomalować na zielono i puścić po nich meleksy.

Piotrek – zapalony fotograf, marzył i wreszcie wymarzył swój Zenith 80 – jak amerykański Hasellblat (ino sowiecki).

Gdzieś w Wąwozie Homole.

Obiad w Wąwozie Homole.

Tomek – odkrył harcerstwo i się nim zafascynował; syn Wiktora Zawady (to pseudonim) – autora trylogii o „Kaktusach z ulicy Zielonej”

(„Kaktusy z ulicy Zielonej”, „Wielka wojna z czarna flagą” i „Leśna szkoła strzelca Kaktusa”).

Rok 1970 – z „Mieciorupem” gdzieś na tatrzańskiej hali.

Pod Tarnicą w Bieszczadach

Autostopem z Bieszczadów w Góry Świętokrzyskie (tu na przyczepie traktora – wówczas było to możliwe! Gdzie te czasy?

Lipiec 1972 – obóz hufca Lublin w Porębie Wielkiej w Gorcach (drużyna odrodzona po dwuletniej przerwie miała tu swój podobóz)

Apel z „lotu ptaka”, czyli z pobliskiej góry.

To litera „H”.

A chorągiewki z worka po ziemniakach od życzliwego gospodarza.

Na szczęście miał też trochę białej farby.

A to litera Z.

Ach te chorągiewki – szaro-bure, prawie ich nie widać.

Ale tak to jest, gdy się zachciało sygnalizować, a chorągiewki zostały w obozie.

A ten kompas działa do dziś – od przeszło już półwieku!

To plastykowa kopia sowieckiej busoli Adrianowa (produkcji niemieckiej – NRD)

I gdzie dalej?

Spadnie… nie spadnie…

… nie spadł, bo poniżej 2 m. zimnej wody!

Rana to , czy tylko ćwiczenie?

Marek walczy z kuchnią.

Leśna chatka z kamieni i gałęzi. Nocą lepiej mieć przy sobie saperkę, bo a nuż…

… a do obozu daleko, o mamie już nie wspominając.

To na tym obozie w lipcu 1972 r. narodził się pomysł, by środowisku harcerskiemu nadać kryptonim „ZAWISZA”: nie dla uczczenia Zawiszy Czarnego z Garbowa herbu Sulima lecz na pamiątkę warszawskich zawiszaków z okresu okupacji.